czwartek, 28 grudnia 2017

** MÓJ WUJEK KSIĄDZ

czwartek, 28 marca 2013 10:22


a właściwie to stryjek, brat mojego Tatusia.
Wychowałam się w cieniu Kościoła, w którym zawsze
był On. Trzydzieści lat w moim mieście.

Od dzieciństwa słyszałam: Haniu zachowuj się tak, żeby wujek mógł wyjść na ambonę! no to się „zachowywałam”.
Był surowy i niedostępny
ale w przepastnych kieszeniach sutanny zawsze miał dla nas czekoladkę, to była „malaga” pamiętam do dziś, chociaż minęło już ponad czterdzieści lat.

Właściwie dzięki Niemu zawsze miałam dobrze, byłam mile widziana w domach moich kolegów – bo czyż bratanica takiego księdza może kogokolwiek zdeprawować ? no nie może! chłopcy byli bezpieczni
a ja całkiem zadowolona.





Dzisiaj Wielki Czwartek, pamiątka ustanowienia Najświętszego Sakramentu, święto Kapłaństwa.
W moim domu bardzo przeżywane święto. Kiedyś bywaliśmy w tym dniu z kwiatami u Wujka. Teraz, gdy odszedł pozostały wspomnienia.

Na Jego grobie często palą się znicze.
Przychodzą ludzie, którym w życiu pomógł, mamy przyprowadzają maleńkie dzieci i wkładają w ich rączki zapalone światełka. Czasem jakaś babcia położy na grobie sztuczny kwiatek - ładny, bo od serca.
Zawsze robi mi się ciepło jak słyszę „to był prawdziwy ksiądz”.

Urodził się w Sieniawie, nad Sanem, w Jarosławiu skończył gimnazjum klasyczne i Szkołę Podchorążych. W pobliskim klasztorze, w Leżajsku, odczytał swoje powołanie i stamtąd wyruszył - najpierw do Lwowa a potem na Wołyń, do Łucka.

W Łucku został wyświęcony w 1939 roku.

Trudne to były czasy. Zawierucha wojenna, krwawe łuny, Niemcy, Ukraińcy, banderowcy, bolszewicy …
Szybko został proboszczem. Najpierw była maleńka parafia w Perespie, potem w Sienkiewiczówce a potem już katedra w Łucku.

Tragiczne dzieje spływającego krwią Wołynia,
okrutne mordy i obrazy, których Wujek nie mógł zapomnieć do końca życia.
Wiele razy słyszałam o przyjacielu popie, którego Ukraińcy spalili żywcem, za przyjaźń z katolickim, polskim księdzem. Ze wzruszeniem czytałam słowa, które przyjaciel wypisał Wujkowi w modlitewniku, ostatnie słowa przed tak straszną śmiercią.
Słyszałam o pomordowanych dziewczętach, porozrzucanych po ogrodzie plebanii, były gołe, wszystkie miały poobcinane bagnetem piersi.
Rzeczy, których nie da się zapomnieć.

Z Katedry Łuckiej droga wiodła do Katedry Wrocławskiej.
A po drodze był przestrzelony w bitwie kapelusz i transport w bydlęcych wagonach no i pieczołowicie ukrywany, przemycony do Polski, największy skarb - cudowny obraz Matki Boskiej Latyczowskiej, Pani Wołynia i Podola.
Po drodze z Łucka do mojego miasta był Brzeg, był Wrocław, święta Dorota i Katedra. Nasz kościół to ostatni etap najdłuższy, bo trzydziestoletni.



   

Tak wyglądał nasz kościół za czasów mojego Wujka.
To ulubione zdjęcie z Jego albumu.

Ten kościół to, według znawców, jedno z najpiękniejszych połączeń gotyku z barokiem. Teraz jest to katedra, za czasów Wujka po prostu fara.



   

A tu my, u Wujka w ogrodzie.
Uwielbiałam bawić się w tym miejscu, było tam tyle niezwykłości, tajemnicza fontanna, kamienna ławka, dziwne kamienne posągi, skarpa , na której rosły fiołki, całe morze fiołków. Lubiłam robić "ogródki" Zbierałam kamyki, kwiatki , szkiełka i zakopywałam pod ziemię. Takie wtedy były zabawy dzieci.

Powstała o Wujku książka.
Radni mojego miasta poświęcili Mu ulicę, teraz podobno jedna ze szkół będzie nosiła Jego imię.
Dla mnie pozostanie na zawsze Wujkiem, który kiedyś, z wakacji, wiózł mój zakochany, pachnący list, żeby wręczyć go, na niedzielnej Mszy, pewnemu zakochanemu chłopakowi.

Jak czytam wypowiedzi w czambuł potępiające Kościół i księży to zawsze mój Wujek staje mi przed oczami.
Czasem mam ochotę protestować ale cóż - nastawienie jest ważniejsze od faktów, szkoda przekonywać kogoś, kto nie chce być przekonanym, lepiej chyba podzielić się wspomnieniem z życzliwymi Przyjaciółmi.



     

Ta Madonna to jedyna pamiątka,
która mi po Wujku pozostała. Został pochowany z honorami ale w starej, znoszonej sutannie.
Tę przepiękną starą ikonę przywiózł z dalekiego Łucka
„z krańców ziemi, z dziejów zamieci” Dostał w prezencie od tamtych parafian. Na pożegnanie.

Zostały jeszcze listy …

Zamieszczę fragment ważny dla mnie, osóbki łasej na pochwały i nagrody …

„Był taki czas w roku 1943, w ogniu walk  na Wołyniu o Kościół i Naród Polski, że kilkakrotnie wychodząc cudownie spod gradu kul i noży ukraińskich, przysiągłem sobie, że jeśli z tych opresji wyjdę – chcę cicho pracować jako szary żołnierz Chrystusowy, bez żadnych „orderów i nagród”. Zdawałem sobie sprawę, że żyję i tak już ponad program. Jestem nad wyraz wdzięczny Waszej Ekscelencji za dobre mniemanie o mnie i życzliwość wobec mnie. I to mi wystarcza za wszystko. Jest to dla mnie najwyższą ziemską pochwałą i nagrodą i nie szukam w życiu żadnych innych honorów i zaszczytów gorąco błagam pominąć moją osobę na drodze jakichkolwiek wyróżnień czy też odznaczeń na zawsze: tak, z całą świadomością piszę: na zawsze. U trumny swego ojca i matki odnowiłem swoje przyrzeczenia”.

nie wiem, czy bym tak potrafiła …


. .z przyjemnością polecam - Malina M*.

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź    i zapromuj


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz