oba, dwa, mój braciszek i ja
i nasze wspólne cudowne dzieciństwo
Trochę hultajska z nas była dwójeczka.
Ręka w rękę, gdy trzeba było coś zmalować. Dwie domowe, chodzące niewinności. Co złego to nie my!
A skąd !!!
kwiatek sam spadł z parapetu trzeciego piętra, prosto na tulipany
sąsiada, talerzyk, ze ślubnego serwisu, sam się stłukł a sąsiadce język
krasnoludki pokazały.
My - nieeee !!!
a skąd ! gdzież tam, takie dwa geniusze !
*
Ale od początku.
Był piękny, niedzielny ranek.
Wcześniej nic nie zapowiadało mojego przyjścia na świat, bo jeszcze
dobre trzy tygodnie były przede mną. Niestety niedziele to mają do
siebie, że przed nimi bywają soboty. A w sobotę moja bojowa Mamusia
postanowiła wypastować wszystkie podłogi w domu. Jak postanowiła, tak
też uczyniła i dodatkowo jeszcze wyfroterowała te podłogi, jeżdżąc na
specjalnych szczotkach.
Niedzielny poranek zaskoczył więc moją Mamusię
Urodziłam się romantycznie,
o poranku, w ostatnim dniu wiosny.
A żeby jeszcze romantyczniej było,
to urodziłam się w czepku.
Moje przyjście na ten świat
powitał tubalny śmiech lekarza.
Cóż – wyglądałam nieco pokracznie. Ważyłam tylko 2.60 ale za to
mierzyłam aż 60cm długości. Ale pająk ! dłuuugie nogi, długieee stopy,
długie ręce i na dokładkę do tego mała, chuda, odrobina.
Czasy były wtedy ciężkie, wyprawkę dostawało się z pracy, z
przydziału. Tatuś przyniósł więc do domu tetrę na pieluchy i żółtą
flanelę na kaftaniki. Akurat żółta wtedy była w sprzedaży. Babcia
poszyła mi piękne, żółte kaftaniki ale pech chciał, że na świat
przyszłam z żółtaczką. No cud moi przynieśli do domu – chudy żółty pająk
w żółtym kaftaniku.
Cioteczka, co akurat w odwiedziny do nas przybyła, stwierdziła, że tak brzydkiego dziecka to jak żyje nie widziała.
Dałam popalić swojej rodzince, oj dałam.
Przez pierwsze miesiące całymi nocami ryczałam tak niemiłosiernie, że
trzeba mnie było bez przerwy nosić na rękach. Danusia padała, noszenie
padło więc na Antosia. Wtedy mój Tatuś wpadł na genialny pomysł. Wkładał
mnie na noc do wózka. Do wózka przywiązał sznurek, drugi koniec sznurka
przywiązywał do dużego palca u nogi. Jak rozpoczynałam wycie to Tatuś
za pomocą sznurka przyciągał wózek a potem nogą go odpychał i tak do
znudzenia, czyli do mojego uciszenia. Sąsiedzi odetchnęli, bo stukot
kół, w porównaniu z moimi koncertami, to był mały pikuś.
Co roku Rodzice prowadzili mnie do fotografa.
Sadzali na krzesełko i kazali patrzeć, gdzie pofrunął ptaszek.
Ptaszka nie widziałam za to ze strachu robiłam koszmarnego zeza ...
Dzieckiem byłam wyjątkowo strachliwym.
Gwizd parowozu sprawiał, że rzucałam się na peron i dostawałam ataku
histerii, podobnie było gdy zobaczyłam wąsy mojego Dziadzia, no tragedia
!
Tak było do czasu, gdy urodził się mój Braciszek
O dziwo zamiast zespołu zazdrości przeżyłam zespół miłości i od razu
przyjęłam braciszka. Trzeba go było nawet przed przejawami mojej miłości
chronić.
Braciszek był zaprzeczeniem mnie, urodził się grubiutki, okrąglutki i
wesolutki. Wynagrodził rodzinie wszystkie nieprzespane noce.
Byliśmy zgodnym rodzeństwem
ale wojny na poduszki nie były nam obce. Ba, prowadziliśmy znacznie
poważniejsze w konsekwencjach wojenki, krótko mówiąc tłukliśmy się
czasem jak jasny gwint.
W dzieciństwie to ja byłam prowodyrem ale zanim się obejrzałam przywództwo objął Braciszek.
I tak zostało aż do lat młodzieńczych.
Faaajnie było.
Bawiliśmy się na podwórku w podchody, graliśmy w palanta, w dwa ognie
a nawet w cymbergaja. Jak było zimno to w domu, na tapczanie, robiliśmy
sobie wigwam ze starego koca i krzeseł. Wokół tapczanu była puszcza i
wyły wilki a nasz wigwam niby na drzewie był rozbity. Przynosiliśmy na
to drzewo zapasy żywności, znaczy chleba z masłem i z cukrem i tam
spożywaliśmy, koniecznie przed obiadem musieliśmy spożyć. Na tapczanowym
drzewie planowaliśmy różne wyprawy wojenne a nasi żołnierze to były
pionki od chińczyka. Graliśmy też w bierki i w karty. Po kryjomu
wyciągaliśmy te dorosłe karty i kanasta, makao, tysiąc, i wojna
odchodziły aż miło !
Nigdy nie byłam królewną, jeśli już, to odgrywałam Zorro w kapeluszu i z kapą na plecach. I te nasze szpady z kija do wędki.
Tak całkiem bajkowo to jednak nam nie było.
Oprócz zabaw i lekcji mieliśmy konkretne obowiązki.
Braciszek codziennie latał do sklepu z dzbankiem po mleko, musiał też
obierać ziemniaki. Ja latałam do piekarni po chleb, musiałam też zmywać
naczynia. Nie tylko zmywarek nie było ale ciepłej wody w kranie też.
Mycie skomplikowane było.
Oj nie zapomnę jak braciszek chciał na podwórko to koledzy rządkiem siadali i obierali ziemniaczki aż miło.
Sprzątanie i podłogi to różnie nam przypadało. W zależności od okoliczności i od tego, co i kiedy które z nas zmalowało.
Kiedyś nabałaganiliśmy niewąsko i za karę mieliśmy umyć podłogę w
przedpokoju i w naszym pokoju. Rodzice poszli a my dalej się kłócić kto
myje większe. W rezultacie Braciszek zamknął się w pokoju a ja
koniecznie chciałam tam wejść. Ja ciągnęłam drzwi, braciszek trzymał,
ale jak znienacka puścił to sruuuuuu – poleciałam z drzwiami, drzwi
trzasnęły z impetem we framugę i szyba z hukiem wyleciała. Niestety tak
nieszczęśliwie , że zahaczyła o moją rękę i wyrwała kawałek ciała . Nooo
– to się wystraszyliśmy !!! ręka na moment zrobiła się biała a potem to
już fontanna, jak w rzeźni. Szczęściem na parterze lekarz mieszkał.
Popędziłam co sił a przestraszony braciszek szorował schody, żeby ślady
przestępstwa zmyć.
Oj, – oberwało się nam!
Nie przyznaliśmy się, jak było naprawdę a w zamian za piękną
historię, sprzedaną Rodzicom, Braciszek mył za mnie podłogi przez dwa
miesiące.
Do dzisiaj mam bliznę na prawej dłoni. Kiedyś miała kształt litery v
ale po 20 latach coś zaczęło się dziać, wylądowałam na onkologii z 90
procentowym rokowaniem na złośliwy nowotwór. Dziękować Bogu wynik
brzmiał - ciało obce i komórki typu ciała obcego.
Ech – drobinka szkła została, 20 lat siedziała sobie, drażniła i
wypuszczała korzonki między palce i ścięgna. Mistrz nad mistrzami mnie
operował, w trakcie operacji musiałam ruszać palcami i uratował mi rękę.
Takie to czasem bywają efekty zbyt krewkich wojenek.
Brata mam najlepszego na świecie.
To jest ktoś, do kogo mam absolutne zaufanie
i za kogo dałaby sobie obciąć rękę.
W dorosłym życiu oczywiście żadnych takich tam bitew, ani nawet
podjazdowych wojenek, nie prowadzimy. Prowadzimy za to razem firmę.
I wyjątkowo dobrze nam się razem pracuje.
Tu zdjęcie z uroczystości wręczania nagród.
Z dumą oboje pozujemy do fotografii.
Widać po naszych minach, że zgoda buduje.
Wespół, w zespół,
oba, dwa, mój braciszek i ja
Obok nas stoi jeszcze wspólnik
Ale to temat na inne opowiadanie
z przyjemnością polecam - Malina M*
jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź i zagłosuj