niedziela, 31 grudnia 2017

NA BIAŁEJ SALI


ALBO POD ANIOŁKIEM
 



wybieram pod aniołkiem ... 
tu spędzę Sylwestra. 


Choinka nasza powoli pędy wypuszcza, jeszcze jak dostanie szampana to, dopiero ruszy w bój ! Ładny aniołek ?  Zawsze na naszej choince fruwa. Biedaczek lekko kontuzjowany, ale nie ma się co dziwić, przemierzył szmat drogi, ze Złoczowa aż tutaj. Jechał w bydlęcym wagonie siedem tygodni, potem tułał się z miejsca na miejsce ... nawet jak na anioła, to trochę dużo. Skrzydełko mu się oderwało, temu aniołku. Leciwy troszkę jegomość jest, osiemdziesiąty trzeci roczek mu strzeli. Aniołek szampana nie dostanie, może trochę pepsi, to bardziej aniołowy trunek i bólu głowy się nie dostaje i godności stracić nie można, nie mówiąc już o drugim skrzydełku.


NIECH ŻYJE BAL





Tak drzewiej balowali moi rodzice




Mój pierwszy bal ... 55 lat temu !




Rok później - mój pierwszy walc ... 
ach, co to był za walc !


Żeby do końca aniołowo i nostalgicznie nie było to teraz Biała Sala. Że zeszłoroczna ? co z tego i tak sporo młodsza od aniołka.



BIAŁA SALA




Słońce ku zachodowi się chyli ...
Nowy Rok zmierza




Komu w drogę ... 
ten powinien się zastanowić



bo niechcący w takich okolicznościach może Roczek witać ...




.
Biała Sala otwiera podwoje. Parkiet równiuteńki ... skrzy i zaprasza !



Kawalerowie w gotowości, kotyliony przypinają.


.
W kuluarach kanapy, puchy, poduchy ... piernaty i "miętkie"fotele ...




.
Wszak, gdy Noc Sylwestrowa końca dobiegnie, po dzikich szaleństwach, odpocząć w puchach będzie trzeba ... Aaach, odpocząć trzeba !!!...



.
Póki co, to w maliny zapraszam, w mój malinowy chruśniak ...
Patrzcie, maliny wystrojone, na okoliczność, że nowe idzie ...
żeby tylko to nowe takie dobre nie było, jak ta dobra zmiana.


OBY 
NAM SIĘ DOBRZE DZIAŁO !




.
A że działo to armata  ... oby nam się armatało !


W SZCZĘŚCIU, W ZDROWIU
NA TEN NOWY ROK !!!
2018
*


                        z przyjemnością polecam Malina M *                          

sobota, 30 grudnia 2017

** BRATEK I RÓŻA


piątek, 26 lipca 2013 17:16


jeden płatek bratka ...
drugi płatek bratka ...
trzeci płatek bratka ...






magiczne złote oko  ...
uśmiech specjalnie dla mnie


jeden płatek ... drugi płatek ... trzeci płatek ...





purpurowa zgadywanka ...
czyja pamięć śpi w środku





łyk czarnej, gorzkiej i gorącej
za zdrowie Przyjaciół !
do dna !!!


a ciasteczka niet bo właśnie zjdłam  ;o)


DZIĘKUJĘ ZA BRATKA I ZA RÓŻĘ ...


z przyjemnością zapraszam - Malina M*


piątek, 26 lipca 2013 17:16

** NAPOLEON


wtorek, 09 lipca 2013 13:50


nosił szelki, bo kapelusz miał za wielki

Tak, w zamierzchłych czasach, mawiał do mnie mój szef
gdy, bujając w obłokach abstrakcji, tworzyłam „dzieła” mocno odbiegające od rzeczywistości. Moje tłumaczenia z logiką tyle miały wtedy wspólnego, co ten kapelusz z, za przeproszeniem, szelkami.
Dzisiaj często uśmiecham się do tych wspomnień …

Nie tak dawno byłam świadkiem takiej oto scenki.
Młody szef, jeszcze młodszemu asystentowi, przekazywał te same uwagi, co mnie kiedyś mój szarmancki zwierzchnik :

*weź się, k…a, chłopie do roboty i nie cuduj
bo cię, k…a, wyp…..ę*

Niby to samo, niby sens ten sam, czy jednak rzeczywiście to samo ?
No niestety, trzeba przyznać bez bicia, że w dziedzinie mowy ojczystej, lata osiemdziesiąte o głowę biją nasz wspaniały wiek XXI.

Zupełnie nie ta poetyka.



     
 Ale do rzeczy. Portret piękny. A jakże !
Tylko konia z rzędem temu, kto odgadnie, co wspólnego ma portret z moim tekstem ?

Profesor na portrecie, co najmniej, jak imperator. Włos rozwiany, głębokie spojrzenie i ten zagadkowy uśmiech, niczym u Leonarda.
Mundur galowy generała, epolety i dystynkcje jak marzenie. Ordery dumnie zdobią pierś wypiętą.
A ja mam pytanie - jak się ma władcze spojrzenie generała Nelsona do ciepłego uśmiechu profesora Miodka ?… no jak ???
nie wiecie ? no, tak samo jak do hipotezy, że kapelusz dodaje indywidualności każdemu, bez wyjątku …. nawet goniącemu "za niusem" dziennikarzowi.

cóż - Napoleon nosił szelki  
a profesor indywidualnością medialną jest
nie medialną zresztą też 

 ***  
Profesor Miodek to wielka osobowość. Kiedyś jego programy gromadziły przed telewizorami setki widzów. Dzisiaj już tylko czasami TV Polonia zaprasza niedobitki. Bo kogo dzisiaj pasjonują zawiłości mowy ojczystej.  Koń jaki jest, ponoć, każdy widzi. A jeśli nawet ważnej personie widzenie nieco mgłą się zasnuje to nikt z tego problemu robił nie będzie.
"Temu koniu" media czasu poświęcać ani myślą. Wszak nie jest to zegarek minista ani taka na przykład, dziura w autostradzie. Bo kogo dzisiaj obchodzi co od  czego pochodzi ? macierzyński od mać a tacierzyński od ... no właśnie, przecież nie ma słowa tać.
Jakie znaczenie ma dzisiaj kultura języka ? W dobie powszechnego monitoringu, i wszechogarniającej mody na dizajnerskie widzenie świata.
Dzisiaj się nie wie, dzisiaj posiada się wiedzę. Dzisiaj, jeżeli się cofa, to koniecznie do tyłu a jeżeli ucieka, to koniecznie do przodu.

O mowo polska ! mowo telewizyjna !


** PODZIĘKOWANIE

poniedziałek, 24 czerwca 2013 16:20


bardzo serdecznie dziękuję
za te ciepłe i serdeczne życzenia urodzinowe






a w podziękowaniu marcepanowe słoneczko
mniamm ...

z przyjemnością polecam - Malina M*


** DZIKA I WOLNA

poniedziałek, 17 czerwca 2013 10:16


najpiękniejsza z pięknych
biała, czysta, nie tknięta czasem,
daleka od kaprysów mody.





Słodka pierwszą słodyczą niewinności.
Kusząca powabem tajemniczego wnętrza.





Jeszcze zdziwiona porankiem
a już zarumieniona od słońca.





Przeniesiona z ogrodów dzieciństwa,
gdzie róża pachnie różą,
boli rozbite kolano,
a łzy , jak grochy, wysychają
od jednego uśmiechu.


                             *


Dzika róża Sary-Marii. Talizman.
Prezent na nowe miejsce w blogosferze.

Od kilku dni mam dwa malinowe blogi.
W obydwu będę pisała. Zapraszam więc również do tego drugiego, na blogspocie.


to nowy adres:

http://szpakowedrzewo.blogspot.com/


z przyjemnością polecam - Malina M*


jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj


** NAJ

niedziela, 09 czerwca 2013 18:59


kto najładniej, kto najmodniej, kto najbardziej trendy, kto najciekawiej, kto naj … można tak mnożyć bez końca.
I tylko tego jednego, najważniejszego, NAJ w rankingu zabraknie – kto najgłębiej!

W ferworze walki, w natłoku spraw, prezentów, gości, restauracji, przygotowań, kwiatów, fryzur, ubranek, na to naj brakuje już i czasu, i siły, i w rezultacie chęci.

Czas Pierwszych Komunii.

Dla dzieci, dla rodziców no i oczywiście, jakże by inaczej, dla handlu. Dla tego ostatniego to wyjątkowa okazja - bo jak tu dziecku nie kupić, skoro wszystkie mają ...
a dziecko to delikatny instrument, wygrać da się prawie wszystko.

No i poradniki internetowe kwitną.
Giełdy kwitną, media wabią, wystawy kuszą. Im więcej, tym lepiej! Już aparaty cyfrowe i komputery, od dawna, nie wystarczają. Quady, ipady, operacje uszu już się przeżyły. Teraz w modzie, tipsy, fryzjer, lot odrzutowcem i solarium.  Kryształy Swarowskiego, tiary i tiulowe welony.

Tylko jakoś dziwnie brak poradników,
jak dać dziecku więcej miłości, więcej siebie, więcej czasu.
Bo czasu coraz bardziej brakuje a siebie zastąpić wypasionym prezentem najłatwiej.

A kiedyś jednak było inaczej.
Cóż - w życiu zawsze coś za coś.

Wtedy mała dziewczynka o wzniosłych rzeczach miała w tym Dniu myśleć. Rodziców bardziej zaprzątała jej główka i serduszko, niż prezenty i popisywanie się przed resztą świata. Nie mieli się zresztą czym popisywać.

W życiu zawsze jest coś za coś.

Moda to bożek. Ulegają jej ci, którzy chcą i ci, którzy nie chcą, by ich dziecko poczuło się gorsze. I zupełnie nie wiadomo, co z tym zrobić. Szyć indywidualnie skromne ? ale ten medal też ma dwie strony, bo szyte czasem bywa droższe od kupionego, czy używanego, a jak ktoś chce błysnąć, to i tak błyśnie, nie sukienką, to wypasioną torebką albo super prezentem.
To już jak samo nakręcająca się sprężyna.
Nie da się zapanować. Nikt nie powie stop, bo nikt nie zrobi tego swojemu dziecku. Ale tak naprawdę to wszyscy, po trochę, robią to swoim dzieciom.
Co dzieciom z tego dnia zostanie?
Pamięć o sukience? pewnie tak, ale następne piękniejsze sukienki ją przykryją. Pamięć o ipadzie? wkrótce modny będzie lepszy a quad ? kiedyś zastąpią go kolejne samochody.
A przecież nie to jest w tym Dniu najważniejsze.
Nie to ma być tym Dniu najważniejsze.





Moja Mamusia szła do Komunii w czasie wojny.
Siostry zakonne uszyły wszystkim dziewczynkom liturgiczne sukienki. Długie, proste, białe, z błękitnym haftem z motywem cygańskiej drogi. Po Mszy wspólne śniadanie u sióstr, w ogrodzie. Kakao i bułeczki, najlepsze na świecie.
Było bez prezentów ale z Rodzicami i z wielkim szczęściem


A tak ja wyglądałam
w tym pierwszym Wielkim Dniu mojego życia.






Miałam sukienkę dokładnie taką, jak moja Mamusia,
tylko nie z płótna a z białej tafty. Haft był w kolorze złotym, taki sam był sznur i atłasowe podbicie rękawów.
Trochę cierpiałam, bo tylko trzy miałyśmy sukienki liturgiczne. Chciałam wyglądać jak inne dziewczynki, jak księżniczka ale wtedy grymaszenie nie wchodziło w rachubę.
Wianek miałam z żywych, białych, ogrodowych goździków, całą noc pływał w miednicy a ja wychodziłam sprawdzić czy aby nie więdnie no i pierwszy raz w życiu prawdziwe białe rękawiczki a na szyi ślubny medalik mojej Mamusi.

Najbardziej chyba przeżyłam pierwszą spowiedź.
Z jednej strony się cieszyłam a z drugiej pojawiał się strach, że  sobie tę moją czystą duszę pobrudzę.
Oj zamęczałam swoją mamuśkę pytaniami – czy to grzech? a to? A to? Chciałam być czysta i mieć najpiękniejsze serduszko.

A prezenty? Pewnie, że pamiętam swoje prezenty.
Nocna koszula - pierwsza prawdziwa - różowa, z koronką , nie jakaś tam flanelowa w kolorowe pajacyki, wieczne pióro od Rodziców, było czerwone z białymi żyłkami, a od Dziadzia maleńki zegarek na czarnym rzemyczku. Nosiłam go wiele, wiele lat, zgubiłam w pracy, podczas pomiarów w starym pałacu, pewnie wpadł gdzieś między belki stropowe.




To moje zdjęcie grupowe.
Ponieważ byłam najwyższa z dziewczynek siedzę w samym środku kompozycji. Koło mnie (na zdjęciu po prawej) mój Wujek, też przeżywał z nami ten Dzień.

Nie pamiętam przyjęcia, chociaż wiem że było.
Pamiętam za to drogę do Kościoła,
szłam za ręce z moimi Rodzicami.

Chyba nigdy potem nie czułam takiej dumy ...


I pamiętam datę.
To był 9 czerwca.

Tak, jak dzisiaj …


z przyjemnością polecam - Malina M*

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj



** WESPÓŁ W ZESPÓŁ

piątek, 07 czerwca 2013 14:48


oba, dwa, mój braciszek i ja
i nasze wspólne cudowne dzieciństwo



 

Trochę hultajska z nas była dwójeczka.
Ręka w rękę, gdy trzeba było coś zmalować. Dwie domowe, chodzące niewinności. Co złego to nie my!

A skąd !!!
kwiatek sam spadł z parapetu trzeciego piętra, prosto na tulipany sąsiada, talerzyk, ze ślubnego serwisu, sam się stłukł a sąsiadce język krasnoludki pokazały.

My - nieeee !!!
a skąd ! gdzież tam, takie dwa geniusze !

                               *

Ale od początku.

Był piękny, niedzielny ranek.
Wcześniej nic nie zapowiadało mojego przyjścia na świat, bo jeszcze dobre trzy tygodnie były przede mną. Niestety niedziele to mają do siebie, że przed nimi bywają soboty. A w sobotę moja bojowa Mamusia postanowiła wypastować wszystkie podłogi w domu. Jak postanowiła, tak też uczyniła i dodatkowo jeszcze wyfroterowała te podłogi, jeżdżąc na specjalnych szczotkach.
Niedzielny poranek zaskoczył więc moją Mamusię

Urodziłam się romantycznie,
o poranku, w ostatnim dniu wiosny.
A żeby jeszcze romantyczniej było,
to urodziłam się w czepku.

Moje przyjście na ten świat
powitał tubalny śmiech lekarza.
Cóż – wyglądałam nieco pokracznie. Ważyłam tylko 2.60 ale za to mierzyłam aż 60cm długości. Ale pająk ! dłuuugie nogi, długieee stopy, długie ręce i na dokładkę do tego mała, chuda, odrobina.

Czasy były wtedy ciężkie, wyprawkę dostawało się z pracy, z przydziału. Tatuś przyniósł więc do domu tetrę na pieluchy i żółtą flanelę na kaftaniki. Akurat żółta wtedy była w sprzedaży. Babcia poszyła mi piękne, żółte kaftaniki ale pech chciał, że na świat przyszłam z żółtaczką. No cud moi przynieśli do domu – chudy żółty pająk w żółtym kaftaniku.

Cioteczka, co akurat w odwiedziny do nas przybyła, stwierdziła, że tak brzydkiego dziecka to jak żyje nie widziała.  






Dałam popalić swojej rodzince, oj dałam.

Przez pierwsze miesiące całymi nocami ryczałam tak niemiłosiernie, że trzeba mnie było bez przerwy nosić na rękach. Danusia padała, noszenie padło więc na Antosia. Wtedy mój Tatuś wpadł na genialny pomysł. Wkładał mnie na noc do wózka. Do wózka przywiązał sznurek, drugi koniec sznurka przywiązywał do dużego palca u nogi. Jak rozpoczynałam wycie to Tatuś za pomocą sznurka przyciągał wózek a potem nogą go odpychał i tak do znudzenia, czyli do mojego uciszenia. Sąsiedzi odetchnęli, bo stukot kół, w porównaniu z moimi koncertami, to był mały pikuś.



       

Co roku Rodzice prowadzili mnie do fotografa.
Sadzali na krzesełko i kazali patrzeć, gdzie pofrunął ptaszek. Ptaszka nie widziałam za to ze strachu robiłam koszmarnego zeza ...

Dzieckiem byłam wyjątkowo strachliwym.
Gwizd parowozu sprawiał, że rzucałam się na peron i dostawałam ataku histerii, podobnie było gdy zobaczyłam wąsy mojego Dziadzia, no tragedia !



       

Tak było do czasu, gdy urodził się mój Braciszek
O dziwo zamiast zespołu zazdrości przeżyłam zespół miłości i od razu przyjęłam braciszka. Trzeba go było nawet przed przejawami mojej miłości chronić.

Braciszek był zaprzeczeniem mnie, urodził się grubiutki, okrąglutki i wesolutki. Wynagrodził rodzinie wszystkie nieprzespane noce.



         

Byliśmy zgodnym rodzeństwem
ale wojny na poduszki nie były nam obce. Ba, prowadziliśmy znacznie poważniejsze w konsekwencjach wojenki, krótko mówiąc tłukliśmy się czasem jak jasny gwint.

W dzieciństwie to ja byłam prowodyrem ale zanim się obejrzałam przywództwo objął Braciszek.
I tak zostało aż do lat młodzieńczych.



         

Faaajnie było.

Bawiliśmy się na podwórku w podchody, graliśmy w palanta, w dwa ognie a nawet w cymbergaja. Jak było zimno to w domu, na tapczanie, robiliśmy sobie wigwam ze starego koca i krzeseł. Wokół tapczanu była puszcza i wyły wilki a nasz wigwam niby na drzewie był rozbity. Przynosiliśmy na to drzewo zapasy żywności, znaczy chleba z masłem i z cukrem i tam spożywaliśmy, koniecznie przed obiadem musieliśmy spożyć. Na tapczanowym drzewie planowaliśmy różne wyprawy wojenne a nasi żołnierze to były pionki od chińczyka. Graliśmy też w bierki i w karty. Po kryjomu wyciągaliśmy te dorosłe karty i kanasta, makao, tysiąc, i wojna odchodziły aż miło !

Nigdy nie byłam królewną, jeśli już, to odgrywałam Zorro w kapeluszu i z kapą na plecach. I te nasze szpady z kija do wędki.

Tak całkiem bajkowo to jednak nam nie było.
Oprócz zabaw i lekcji mieliśmy konkretne obowiązki.
Braciszek codziennie latał do sklepu z dzbankiem po mleko, musiał też obierać ziemniaki. Ja latałam do piekarni po chleb, musiałam też zmywać naczynia. Nie tylko zmywarek nie było ale ciepłej wody w kranie też. Mycie skomplikowane było.
Oj nie zapomnę jak braciszek chciał na podwórko to koledzy rządkiem siadali i obierali ziemniaczki aż miło.
Sprzątanie  i podłogi to różnie nam przypadało. W zależności od okoliczności i od tego, co i kiedy które z nas zmalowało.

Kiedyś nabałaganiliśmy niewąsko i za karę mieliśmy umyć podłogę w przedpokoju i w naszym pokoju. Rodzice poszli a my dalej się kłócić kto myje większe. W rezultacie Braciszek zamknął się w pokoju a ja koniecznie chciałam tam wejść. Ja ciągnęłam drzwi, braciszek trzymał, ale jak znienacka puścił to sruuuuuu – poleciałam z drzwiami, drzwi trzasnęły z impetem we framugę i szyba z hukiem wyleciała. Niestety tak nieszczęśliwie , że zahaczyła o moją rękę i wyrwała kawałek ciała . Nooo – to się wystraszyliśmy !!! ręka na moment zrobiła się biała a potem to już fontanna, jak w rzeźni. Szczęściem na parterze lekarz mieszkał. Popędziłam co sił a przestraszony braciszek szorował schody, żeby ślady przestępstwa zmyć.

Oj, – oberwało się nam!
Nie przyznaliśmy się, jak było naprawdę a w zamian za piękną historię, sprzedaną Rodzicom, Braciszek mył za mnie podłogi przez dwa miesiące.
Do dzisiaj mam bliznę na prawej dłoni. Kiedyś miała kształt litery v ale po 20 latach coś zaczęło się dziać, wylądowałam na onkologii z 90 procentowym rokowaniem na złośliwy nowotwór. Dziękować Bogu wynik brzmiał - ciało obce i komórki typu ciała obcego.
Ech – drobinka szkła została, 20 lat siedziała sobie, drażniła i wypuszczała korzonki między palce i ścięgna. Mistrz nad mistrzami mnie operował, w trakcie operacji musiałam ruszać palcami i uratował mi rękę.
Takie to czasem bywają efekty zbyt krewkich wojenek.

Brata mam najlepszego na świecie.
To jest ktoś, do kogo mam absolutne zaufanie
i za kogo dałaby sobie obciąć rękę.

W dorosłym życiu oczywiście żadnych takich tam bitew, ani nawet podjazdowych wojenek, nie prowadzimy. Prowadzimy za to razem firmę.
I wyjątkowo dobrze nam się razem pracuje.






Tu zdjęcie z uroczystości wręczania nagród.
Z dumą oboje pozujemy do fotografii.
Widać po naszych minach, że zgoda buduje.

Wespół, w zespół,
oba, dwa, mój braciszek i ja
Obok nas stoi jeszcze wspólnik
Ale to temat na inne opowiadanie


z przyjemnością polecam - Malina M*

jeśli podobał Ci się ten wpis
to wejdź     i zagłosuj